Zanim Jesus Christ Superstar stał się teatralną i filmową rock operą, materiał wydano w formie albumu koncepcyjnego. Podobnie było z The Who’s Tommy i kilkoma innymi tytułami. Nowy polski album koncepcyjny – Posyłka z muzyką Władysława Żeleńskiego – również został pomyślany jako punkt wyjścia do realizacji scenicznej. O drodze od pomysłu do premiery albumu i o płynności granic gatunkowych w teatrze muzycznym mówią: pomysłodawca i reżyser Posyłki, Tadeusz Kabicz, oraz odtwórca jednej z głównych ról, Maciej Pawlak.

Posyłka, grafika Stefanii Kolanowskiej
Grafika: Stefania Kolanowska, materiały promocyjne Fundacji Ad Operam

 

Małgorzata Lipska: Jak zrodził się pomysł Posyłki? Zaczęło się od fascynacji twórczością Żeleńskiego czy od poszukiwań repertuaru, materiału na płytę albo spektakl?

Tadeusz Kabicz: Geneza projektu była dosyć prosta – dwa lata temu razem z Maćkiem prowadziliśmy warsztaty teatralno-musicalowe w Serbii podczas International Student Week in Belgrade. Jako że dobrze nam ta współpraca wyszła i mieliśmy przy tym dużo frajdy, pomyśleliśmy, że chcielibyśmy kiedyś to powtórzyć. Stwierdziliśmy, że ciekawym pomysłem byłoby zrobienie spektaklu na bazie istniejącej już muzyki, której nadalibyśmy nowego znaczenia. O Żeleńskim nie miałem zielonego pojęcia, trafiłem na niego podczas skanowania Internetu w poszukiwaniu zapomnianych polskich kompozytorów. Jednak kiedy zacząłem wsłuchiwać się w jego twórczość, bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że ten materiał przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Jego pieśni są bardzo spójne pod względem tematycznym i nastrojowym, a przy tym niezwykle pobudzają wyobraźnię. Kupiłem wszystkie dostępne na rynku ich wydania i zacząłem zagłębiać się w teksty. Od razu znalazłem w nich kilka wspólnych mianowników i na nich zacząłem budować historię.

Maciej Pawlak: Bezpośrednim impulsem do przejścia od planów teatralnych do nagrywania albumu był jednak wybuch pandemii i szybki upadek branży teatralnej w Polsce. Wiedzieliśmy, że mimo naszych pięknych wizualizacji, planów i ambicji żaden teatr nie wyłoży pieniędzy na projekt tak ambitny i ryzykowny rynkowo. Pomyślałem wtedy o formie albumu, przegadaliśmy to z Tadkiem, z pomocą Fundacji Ad Operam złożyliśmy wniosek w programie „Kultura w sieci” i machina ruszyła.

ML: A więc album jest właściwie pierwszym krokiem na drodze do realizacji scenicznej. Wokaliści, których usłyszymy na płycie, to przede wszystkim artyści scen musicalowych. Czy to znaczy, że myślicie o Posyłce jako o potencjalnym materiale na musical?

TK: Rzeczywiście, forma, którą obecnie realizujemy, jest trochę formą pośrednią. Docelowo chcielibyśmy, żeby te utwory i ta opowieść wybrzmiały kiedyś na scenie w pełnym, teatralnym wymiarze. Sporo broadwayowskich przebojów powstawało właśnie w ten sposób: od albumu muzycznego do pełnoprawnego spektaklu. Mam nadzieję, że w podobny sposób uda się nam kiedyś zrealizować w Polsce ambitne i ciekawe widowisko. Co do samego gatunku, to ciężko powiedzieć. Ja sam określiłbym to jako „spektakl muzyczny”, co chyba jest nieco bardziej pojemnym i uniwersalnym pojęciem. Mam zresztą wrażenie, że widzowie, do których najmocniej by nasze dzieło trafiło, wcale nie są fanami musicalu…

MP: Tak, klasyfikacja przyszłych form tego spektaklu może być problemem. Nie lubię nazywania musicalem czegoś, co musicalem nie jest. Na razie realizujemy nasz album koncepcyjny, słuchowisko. Płyta będzie zajmowała około godziny. Wiadomo, że spektakl musiałby być rozszerzony o dodatkowy materiał muzyczny – częściowo nowe utwory, w jakiejś części pewnie też przetworzenia i repryzy już istniejących aranżacji. To jednak pieśń przyszłości. Dialogi, pisane przez nas początkowo pod scenę teatralną, przeszły już tyle modyfikacji, że scenariusz i tak pewnie trzeba by napisać od nowa. Podpisuję się jednak pod tym, co powiedział Tadek – jeśli dojdzie do produkcji scenicznej Posyłki, z dużą pewnością nazwiemy ją jednak spektaklem muzycznym, a nie musicalem.

Tadeusz Kabicz i Agnieszka Przekupień podczas nagrań Posyłki, fot. Paulina Ziemkiewicz-Jankowska
Tadeusz Kabicz i Agnieszka Przekupień podczas nagrań „Posyłki”, fot. Paulina Ziemkiewicz-Jankowska

 

ML: I tu dochodzimy do pytania o definicję. Co obecnie określa ramy gatunkowe musicalu? Co, waszym zdaniem, odróżnia go od innych form teatru muzycznego? Gdzie kończy się „musical”, a zaczyna szerzej pojmowany „spektakl muzyczny”? Odnoszę wrażenie, że wciąż nie dorobiliśmy się precyzyjnej definicji i my wszyscy – praktycy, teoretycy i widzowie – używamy pojęcia „musical” intuicyjnie, mając zwykle na myśli rozrywkowy spektakl z piosenkami. Niepoważny, kiczowaty. W Polsce, gdzie epitet „rozrywkowy” jest w zasadzie przeciwieństwem tego, co „artystyczne”, ambitni twórcy odżegnują się od nazywania ich widowisk muzycznych musicalami. To choćby przypadek mojego ukochanego Sztukmistrza z Lublina z piosenkami Osieckiej i Koniecznego. Od lat zastanawiam się, czy mogę nazywać Sztukmistrza… musicalem, bo zdaniem niektórych to nie przystoi tak poważnemu dziełu.

TK: No właśnie, hasło „musical” w Polsce oznacza chyba trochę coś innego niż w krajach, gdzie kultura teatralno-muzyczna jest naprawdę wysoko rozwinięta. U nas musical jest w powszechnej opinii łatwą i przyjemną rozrywką o dość określonej tematyce i przewidywalnym muzycznym klimacie. Zdecydowanie nie ma on znamion kultury wysokiej i raczej kojarzy się z czymś niezbyt wyrafinowanym.

MP: Od waszych słów boli mnie serce, ale niestety macie rację. Chciałbym, żeby musical nie był jednoznaczny z tandetną, pozbawioną głębi rozrywką. To się jednak powoli zmienia. Pojawiają się ważne produkcje musicalowe odczarowujące ten krzywdzący dla naszej branży stereotyp. Musical potrafi być mądry, stonowany, artystyczny. Z repertuaru polskich teatrów wystarczy wymienić choćby Next to Normal w Teatrze Syrena czy spektakle Wojciecha Kościelniaka – Mistrz i Małgorzata, Chłopi czy Lalka.

TK: Tak, i co ciekawe, musical w Polsce jest gatunkiem dosyć niszowym, pomimo że formy muzyczne coraz mocniej są widoczne nawet w teatrach dramatycznych. Ja sam od dziecka interesowałem się teatrem, a nigdy nie byłem na musicalu. O tym, jak bardzo jest to niedoceniany gatunek w Polsce, świadczy też chociażby kinematografia – pomimo wielu filmów muzycznych (czyli zazwyczaj o muzykach) ciężko przytoczyć jakiś kultowy polski film, który mógłby zostać nazwany prawdziwym musicalem, jak np. Hair, Grease czy Kabaret.

MP: Jeszcze co do definicji, dla mnie spektakl staje się musicalem, kiedy muzyka jest równoważnym elementem formotwórczym co scenariusz. Warstwy tej muzyki – tworzenie klimatu, popychanie akcji, charakteryzowanie postaci za pomocą konkretnych tematów, underscore’y, czyli muzyka towarzysząca aktorom podczas scen dialogowych, przenikanie się motywów pomiędzy songami – muszą być w harmonii i nosić znamiona artystycznej kompozycji pełnego dzieła. Dialogi przecinane piosenkami, nawet w odświeżonych aranżacjach, nie czynią w moich oczach ze spektaklu musicalu.

ML: To zbliżałoby nas do opery, bo – popraw mnie, jeśli się mylę – elementy, które wymieniłeś, są jednocześnie cechami dzieła operowego. Czy możemy więc przyjąć, że współczesny musical (o ile jest dobrze napisany i przemyślany, czyli nie jest jedynie zlepkiem przypadkowych songów) na poziomie ogólnej struktury przypomina operę? Przy czym w warstwie muzycznej, wokalnej i aktorskiej jest oczywiście bardziej eklektyczny, podążający za najnowszymi trendami, mniej skonwencjonalizowany. Taka opera w wydaniu popkulturowym?

MP: Chyba można tak powiedzieć. Obecnie oba gatunki bardzo poszerzyły swoje ramy, jednak to, co wciąż najbardziej je od siebie różni i determinuje wiele innych czynników, to emisja głosu.

Maciej Pawlak i Olga Szomańska podczas nagrań Posyłki, fot. Paulina Ziemkiewicz-Jankowska
Maciej Pawlak i Olga Szomańska podczas nagrań „Posyłki”, fot. Paulina Ziemkiewicz-Jankowska

 

ML: W Posyłce wykorzystujecie oryginalny XIX-wieczny repertuar; w autorski scenariusz wplatacie muzykę i teksty pisane ponad sto lat temu. Czy poza Żeleńskim dostrzegacie w polskiej muzyce i literaturze sprzed dziesiątków albo setek lat potencjał na takie przeniesienie jeden do jednego na scenę musicalową? Nie na zasadzie adaptacji, jak wspomniane przez was produkcje Kościelniaka, ale właśnie z wykorzystaniem materiału oryginalnego. Niewiele mamy takich spektakli muzycznych. Choć może to się niedługo zmieni; Teatr Rozrywki w Chorzowie przygotowuje właśnie jukebox musical Bracka 1981 z piosenkami Turnaua i Zabłockiego.

MP: Jak najbardziej. Wszystko, co najlepsze, zostało już wymyślone. Pozostaje tylko udawać, że nasz pomysł jest oryginalny, albo z szacunkiem do źródłowego twórcy przetwarzać oryginał w najróżniejszych stylach. Posyłka uruchomiła we mnie trochę nowych pomysłów na to, jak sięgać do świetnych dzieł literackich i muzycznych. Być może zanim nasze pierwsze dziecko przejdzie na scenę, uda nam się zrealizować inne spektakle, mniej kosztowne i o mniejszych obsadach, ale oparte na podobnej zasadzie. Mamy tu dwie ścieżki – albo formę żerowania na czyimś bardzo docenionym dorobku, patrz: Chopin (choć nie piję tu do nowej, pięknej płyty Natalii Kukulskiej!), albo misję wyciągania na światło dzienne dawno zapomnianych, przykurzonych dzieł, dla których czas nie był łaskawy. Ta druga opcja wydaje się większą przygodą.

ML: Nie spytam, jakie konkretnie dzieła do odkurzenia macie w zamyśle, bo pewnie wolelibyście zachować to na razie w tajemnicy. Ale może macie już wyobrażenie, w jakim kierunku miałaby się rozwijać inscenizacja, aranżacje muzyczne; w jakich czasach osadzona byłaby akcja, jakie tematy chcielibyście podejmować?

TK: Dla mnie bardzo pociągająca jest próba opowiadania za pomocą muzyki o poważnych, bolesnych sprawach. Czyli to, co robimy właśnie w Posyłce czy zrobiliśmy niedawno w musicalu Thrill Me. Tak samo rzecz, która obecnie mi siedzi w głowie, również nie będzie zbyt wesoła. Chyba po prostu śpiewanie o śmierci, cierpieniu czy tęsknocie jest dla mnie ciekawsze.

ML: Jak wygląda praca nad nagraniami Posyłki? Czy pandemia utrudnia cały proces?

TK: Obecna forma projektu powstała z powodu wybuchu pandemii. I niestety ta sama pandemia stara się ze wszystkich sił uniemożliwić nam realizację albumu. Mieliśmy już na kwarantannie trójkę solistów, realizatora oraz chór. Każdy tego typu wypadek unieruchamia nas na kolejne tygodnie. Teraz największym wyzwaniem będzie nagranie chóru, bo przy aktualnych rozporządzeniach żaden zespół nie może normalnie pracować. Mamy jednak nadzieję, że jakoś uda nam się dopiąć swego.

ML: Zakładam, że wasza praca w studiu jest bliższa tworzeniu słuchowiska niż zwykłego albumu muzycznego, a więc soliści nie tylko śpiewają, ale i kreują role aktorskie. Jak to wygląda w praktyce?

MP: W zakresie budowania ról jesteśmy ograniczeni do głosu. Nie próbujemy tu kreować dubbingu nas samych, śpiewamy najpiękniejszymi naturalnymi barwami, na jakie nas stać. Dialogi muszą jednak brzmieć naturalnie, a mikrofon wychwytuje każdy fałsz – na scenie możemy go jeszcze szybko przykryć mową ciała. Ale Tadek jest czuły na nieprawdę w grze aktorskiej i nie pozwoliłby na to, by dialogi nie brzmiały realistycznie. Odgrywamy poszczególne sceny przed mikrofonami tak jak w życiu, żeby wszystkie te emocje mieć szansę przekazać. W songach z kolei nie mamy większych problemów z wiarygodnym aktorstwem; aranżacje Szymona są bardzo sugestywne, od razu wiadomo, jak śpiewać, a dodatkowo wskazówki reżyserskie Tadeusza są łatwiejsze do uzyskania w sztywnych ramach utworu – tak przynajmniej ja to postrzegam.

TK: Tak, zresztą już praca z Szymonem nad aranżacjami była szalenie ciekawa od strony reżyserskiej. Naprawdę miałem wrażenie, że tworzymy muzykę do istniejącego filmu czy spektaklu, bo utworom nadawaliśmy skrajnie różne formy, w zależności od ich funkcji w dramacie. Pieśni Żeleńskiego są w brzmieniu mocno zbliżone do siebie, choćby dlatego, że za każdym razem mamy tylko głos i fortepian. My za to czasami przerabialiśmy je na karczemne ballady, a czasami na podniosłe, chóralne hymny. Ciekawy jestem, co powiedziałby kompozytor, gdyby usłyszał, co wyrabiamy z jego muzyką. Mam jednak nadzieję, że może by się nie obraził…

11 listopada 2020

Anastazja Simińska i Maciej Pawlak podczas nagrań Posyłki, fot. Paulina Ziemkiewicz-Jankowska
Anastazja Simińska i Maciej Pawlak podczas nagrań „Posyłki”, fot. Paulina Ziemkiewicz-Jankowska

 

Posyłka

Muzyka: Władysław Żeleński
Aranżacje i produkcja muzyczna: Szymon Sutor
Scenariusz, reżyseria, pomysł: Tadeusz Kabicz
Opieka artystyczna: Jerzy Jan Połoński

Produkcja albumu: Fundacja Promocji Kultury i Sztuki Ad Operam

Wykonawcy:

Anastazja Simińska
Maciej Pawlak
Olga Szomańska
Marcin Januszkiewicz
Przemysław Glapiński

Witold Piasecki
Agnieszka Przekupień
Katarzyna Walczak
Justyna Cichomska

Chór Pogłosy

Dominik Kisiel – fortepian
Tomasz Chyła – skrzypce
Lukasz Belcyr – gitary
Rafał Hajduga – kontrabas / gitara basowa
Wojciech Lubertowicz – duduk / ney
Agnieszka Szwajgier – flety / cynk
Mateusz Zawadzki – instrumenty perkusyjne
Szymon Sutor – kierownictwo muzyczne / instrumenty klawiszowe

Oficjalna strona internetowa projektu Posyłka:
projekt-posylka.pl