Słowa, które padają z ust Kazablana, brzmią dziś niepoprawnie politycznie. Tytułowy bohater znanego izraelskiego musicalu zgrywa maczo, przechwalając się bójkami w barze i rzekomymi podbojami miłosnymi. Na jego obronę trzeba jednak powiedzieć, że jako imigrant z Maroka w świeżo utworzonym Państwie Izraela należał do dyskryminowanej mniejszości. Nic więc dziwnego, że z rozrzewnieniem wspomina lata spędzone w rodzinnej Casablance i najpewniej je idealizuje. Do tego dochodzi rozgoryczenie, że Izrael – kraj, którego bronił na wojnie – teraz ma go za nic. Gdy obiekt jego westchnień, „polska księżniczka” Rachela, nie odwzajemnia jego powitania, Kazablan wyśpiewuje kolegom swój żal.

Kazablan trzyma się z grupą chuliganów. Piosenka jest apaszowska i taki też powinien być jej język. Po polsku najlepiej brzmi w tym kontekście przedwojenna gwara warszawska, słownictwo znane z piosenek Stanisława Grzesiuka czy Wojciecha Młynarskiego. Stąd użycie takich wyrażeń jak „uszanowanie”, „wiara” czy „się wie”. Język ten zaskakująco dobrze współgra z elementami bliskowschodniego kolorytu lokalnego: kazbą, Jaffą i Dżabaliją. Ta ostatnia to nazwa dwóch różnych miejsc: miasta w dzisiejszej Strefie Gazy i maleńkiego osiedla Jaffy, obecnie wchłoniętego przez aglomerację Tel Awiwu. Akcja musicalu rozgrywa się w Jaffie, więc Kazablan w swojej opowieści o wyrzuceniu pijaka z baru ma zapewne na myśli pobliskie osiedle. W takim razie lump powinien wylądować „na Dżabaliji”, a nie „w Dżabaliji”. Stopa metryczna wiersza jest jednak nieubłagana i zwyciężyła druga forma. A i polski odbiorca, któremu „Dżabalija” niewiele mówi, chyba poczuje się z tym przyimkiem bezpieczniej. Domyśli się dzięki niemu, że mowa tu raczej o miejscowości, a nie np. o szczycie górskim.

 

Szacunek

KAZABLAN
(mówi) U nas, w Casablance, szanowało się człowieka nawet jeśli nie był człowiekiem.

Gdy kazbę palił słońca żar
i gdy na targu tłumy,
z wypiętą piersią człowiek szedł
w poczuciu słusznej dumy.
Przechodzień mówił: „To jest gość!”,
a sąsiad kłaniał się,
uszanowanie z okna śląc –
tak witał mnie.

Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek to święta rzecz, co nie?
Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek – święta rzecz, co nie? Zwłaszcza wobec mnie.

Lub gdyśmy byli w ogniu walk,
a wiara coś niemrawa,
dowódca rzucał rozkaz, bym
do boju pierwszy stawał.
Bo Kazablan jest zwarty i
gotowy itede –
szacunek kumpli z wojska tak
zdobywa się.

Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek to święta rzecz, co nie?
Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek – święta rzecz, co nie? Zwłaszcza wobec mnie.

Wieczorna bryza, Jaffy czar,
pod rękę on i ona –
nie muszę wiele robić, by
trafiła w me ramiona,
lecz nie przeszkadzam chłopaczynie,
niech dziewczynę rwie.
Się honor ma, zasady swe
szanuje się.

Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek to święta rzecz, co nie?
Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek – święta rzecz, co nie? Zwłaszcza wobec mnie.

A kiedy w barze jakiś kiep
się rzuca mię do szyi,
tak chłopa uspokajam, że
ląduje w Dżabaliji,
lecz potem wraca, mniejszy ciut,
i pije zdrowie me,
a szkło unosząc woła, że
szanuje mnie.

Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek to święta rzecz, co nie?
Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek – święta rzecz, co nie? Zwłaszcza wobec mnie.

Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek to święta rzecz, co nie?
Bo przecież to podstawa, to się wie:
szacunek – święta rzecz, co nie? Zwłaszcza wobec mnie.
Się wie!

Szacunek, oryg. Kol ha-kawod z musicalu Kazablan, muz. Dov Seltzer, sł. oryg. Dan Almagor, tłumaczenie na jęz. polski: Małgorzata Lipska (2019)